NOWOŚCI CHAT
Metalmania (2003) [Teledyski & Koncerty]

Dodano:
2006-04-16 14:24:08

Język:
wielojęzyczny

 Polski opis

Metalmania 2003 ... Trzy główne cele - dwa gorączkowo oczekiwane (Anathema i Mayhem) i jeden desperacko pożądany (Samael). Te nazwy najbardziej hipnotyzowały w tegorocznym zestawie, one wzbudziły najwięcej emocji i nadziei. Nie sposób jednak w tej wyliczance zapomnieć o innych intrygujących tworach, które zawitały do katowickiego Spodka. Bo przecież trudno nie ulec kontrastom Opeth, trudno nie pogrążyć się w bezbożnym szale przy wojowniczej eksplozji Marduka, nie sposób nie docenić klasy Vadera i Saxona, warto przekonać się jak sprzeczne odczucia wywołuje Sweet Noise i jak punkowy Exploited sprawdza się w metalowym towarzystwie ... Przyznać trzeba, że obsada była doborowa i niezwykle zróżnicowana - zarówno miłośnicy melancholii jak i piekielnej agresji mogli znaleźć coś dla siebie. Jakby tego było mało, tegoroczna Metalmania miała w zanadrzu jeszcze jednego asa (jak się potem okazało, ów as częściej identyfikowany był z przekleństwem) - po raz pierwszy w historii festiwalu porwano się na eksperyment z dwiema scenami. Teoretycznie pomysł wydawał się ciekawy, jednak w praktyce wyglądało to trochę gorzej ...

Dla mnie Metalmania rozpoczęła się już 4 kwietnia - wzrastające emocje, ostatnie organizacje i plany, w końcu niespodziewane komplikacje, które na kilka godzin przed wyjazdem zburzyły dotychczas ustalony harmonogram i zmusiły w błyskawicznym tempie do obrania nowej strategii ... Nie było łatwo ani miło ale świadomość zobaczenia Samaela dodała otuchy ;-). Zresztą podobno nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło - zmodyfikowany efekt końcowy wygrał pojedynek ze swoją pierwotną wersją ... Już w nocnym pociągu doskonale wiedzieliśmy dokąd i na co zmierzamy. Towarzystwo "z branży" nie pozwoliło nam ani przez chwilę zapomnieć, że za kilka godzin zatoniemy w słodkim hałasie dźwięków. Im bliżej celu, tym bardziej w przedziałach roiło się od czarnych istotek. Jeszcze gęściej zrobiło się już w samych Katowicach, kiedy przybyłe gromady maniaków, umilały sobie czas oczekiwań na święto w dworcowym barze. Do Spodka dotarliśmy po dziewiątej i od razu okazało się, że jeden z wyznaczonych celów nie wystąpi. Wybór padł na Mayhem - zachciało się Maniackowi rzucać owieczkami w swych wielbicieli i teraz z tego powodu nie może przekraczać norweskich granic ;-) Ale przyznać trzeba, że to iście szatański rytuał ... Oczywiście nie trzeba dodawać, że rozczarowanie było ogromne, a rozżalonych blackowców należało od tej pory omijać szerokim łukiem ;-)
Do wnętrza dostaliśmy się około dziesiątej - mieliśmy to szczęście, że akredytacyjna bramka nie była jeszcze oblężona. Drugi znajomy duet wszedł jakieś 40 minut po nas - wówczas dowiedzieliśmy się, że ograbiono nas m.in. z zapasów mineralnej. Wcześniej już było wiadomo, że na terenie obiektu koncertowego nie można kupić piwa. Dla nas niewielka strata, ale dla metalowej braci kolejny powód do desperacji ... Kiedy dostaliśmy się do "Spodka", na małej scenie grał już DEMISE, następny w kolejce był PARRICIDE. Zerknęliśmy tylko orientacyjnie - czas oczekiwań na drugą część ekipy upłynął na zwiedzaniu hali, zapoznawaniu się z nową rozpiską i planowaniu wywiadów. Pierwszym twór, który wzbudził zainteresowanie to VESANIA. Koncert piekielnie udany, potwierdzający kunszt "Firefrost Arcanum". Niestety za krótko i za ... jasno. Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że na dużej scenie ekipa Oriona miałaby większe szanse na omamienie nawiedzonych istot ... Bo kto jak kto, ale ten zespół zdecydowanie powinien wylądować w głównej hali. Z powodzeniem mógłby zastąpić Delight ... nikt by nie płakał a wysłannicy Rogatego poczuliby w pełni czym jest ziemskie piekło.
Na tym etapie zakończyła się przygoda z małą sceną - co prawda zaglądałam tam od czasu do czasu, ale trudno owe najścia nazwać pełnym uczestnictwem w koncertach. To była raczej ciekawość, chęć chwilowego odizolowania się od "wielkości". A poza tym trzeba było się na coś zdecydować i niestety nasze rodzime grupy (choć przecież w większości odnotowanych tam przypadków interesujące) przegrywały pojedynek z zachodnią konkurencją i z możliwością spotkań z muzykami owych konkurencji. Już od samego początku, kiedy znany był nowy grafik występów, zaczęły się odliczania do głównej atrakcji wieczoru. Z premedytacją opuszczałam kilka imprez (także po to, by poznać z innej strony panów z Samaela i Anathemy :-), z jeszcze większą premedytacją ostatkiem sił powstrzymywałam się przed nadmiernym okazywaniem metalowej ekspresji podczas dobrych koncertów. Tłumione szaleństwo w pełnej okazałości miało wypełznąć na zakończenie, podczas szwajcarskiego misterium. Z małymi odstępstwami od normy (bo czy można do końca zrezygnować z machania główką ???) plan się powiódł :-) Maraton na dużej scenie zapoczątkowały trzy rodzime zespoły - LOST SOUL, DELIGHT i ENTER CHAOS. Ten środkowy nie pasował nie tylko do tego zestawu, ale w ogóle do profilu tegorocznej Metalmanii. Ale mimo odstępstw od deathowej agresji, Delight zdołał przyciągnąć do siebie spory tłum. Koncert całkiem dobry, choć powabne akrobacje Pauliny nie przekonywały i absolutnie nie współgrały z gitarowym brudem. Takich problemów nie miała Marta Meger Jakubska - kolejny w zestawie Enter Choas zamknął usta tym wszystkim, którzy nadal uważają, że metal (a tym bardziej death metal) to nie kobieca działka. Delikatna uroda Marty cudowanie kontrastowała z jej szaleńczą ekspresją i przede wszystkim z niedźwiedzim growlingiem. No panowie - który jaskiniowiec choć przez moment nie poczuł się zazdrosny ??? A swoją drogą - cóż by to było za cudne trio - Angela Gossow, Rachel i nasza rodaczka ... Najpoważniejsza konkurencja dla trzech tenorów :-) Duża scena poza wspominanym co chwila Samaelem, została skojarzona przede wszystkim z Anathemą, Opeth, Mardukiem i Sweet Noisem. MALEVOLENT CREATION i GOD DETHRONED widziałam w urywkach, a THE EXPLOITED upłynął na miłych spotkaniach z miłymi muzykami :-). Każdy z wymienionych wyżej zespołów zaprezentował się od jak najlepszej strony, każdy miał do zaoferowania zupełnie inną dawkę wrażeń i muzycznych emocji. Kiedy miłośnicy diabelstwa zorientowali się, że nie zagra MAYHEM, wszelkie nadzieje ulokowali w MARDUKU. A ten nie zawiódł i od razu po wkroczeniu na scenę wciągnął maniaków w obłędny wir dźwięków. Legion miał rewelacyjny kontakt z publicznością, wszędzie było go pełno. Klasyczny przykład szatańskiego porozumienia bez barier. Nareszcie była możliwość do wyżycia się za Mayhem, była możliwość do wyrzucenia z siebie frustracji i wściekłości. Blackowa brać szalała ze zdwojoną siłą, a Maniack gdyby to widział pewnie z radości rzuciłby w rozentuzjazmowany tłum nie jedną bezbronną owieczką, a całym stadem rozwydrzonych baranów ;-) Swoją drogą, może tak by pomyśleć o poczciwym żywocie juhasa :-) Kolejne trwałe wspomnienie to bez wątpienia kontrowersyjny SWEET NOISE. Sama zastanawiałam się czy to dobry pomysł by zapraszać ten zespół na tak ekstremalny festiwal (biorąc pod uwagę ortodoksyjność jego uczestników), jednak z drugiej strony byłam bardzo ciekawa jak Glaca ze swymi kompanami prezentuje się na żywo. Już wejście zamaskowanej postaci przykuło do sceny. Kolejne chwile tylko pogłębiły owe zainteresowanie. Sweet Noise to nie tylko muzyka to nie tylko słodki hałas. To także oprawa sceniczna, gesty, efekty, które podkreślają wartość słów i dźwięków. Koncert bardzo udany, sporo osób dało upust szaleństwu. Pod sceną młyn, na scenie ... pomoc charytatywna. Glaca- choć pewnie ma dobre intencje - czasem nieco przesadza w swej ofiarności. Ale nie obniża to scenicznej klasy zespołu. Sweet Noise mistrzowsko eksponuje nienawiść, szał i niemoc. A tego dnia nie miał problemów ze zmasakrowaniem swych odbiorców. Nawet ortodoksi przez chwilę wykazali zainteresowane - w finale, gdy do wykonania "Down" zaproszono Docenta z Vadera.
Do występu Sweet Noise szliśmy ciągle pod górkę, ciągle oczekując na główne cele. Fakt, była to fascynująca wędrówka, jednak wciąż atakowało zniecierpliwienie. Dystans czasowy do Samaela znacznie się zmniejszył. A wcześniej przecież jeszcze miała zagrać Anathema ... Zastanawiam się czasem jak daleko można zabrnąć w wyrażaniu emocji, gdzie istnieje granica i czy w ogóle istnieje ... Koncert Brytyjczyków uświadomił mi, że bariery już dawno temu zostały roztrzaskane, że ich muzyka przestała być wyłącznie ich tworzywem. Bo każdy dźwięk jest odbiciem własnych pragnień, tęsknot i marzeń ... ANATHEMA bez cienia wątpliwości dała najbardziej emocjonalny muzyczny pokaz tego wieczora. Zresztą można się było tego spodziewać, kto zna studyjne dokonania, tego właśnie oczekiwał. Wspaniały kontakt z publicznością, podobni jak dwie krople wody Vincent i Jamie Cavanagh, pozbawiony dredów Daniel, skupiony Les Smith i rozszalały John Douglas - piątka magików, którzy jedną nutą rzucają zaklęcie na słuchaczy. Nieodwracalne zaklęcie ... Stany emocjonalne balansowały na krawędzi szaleństwa i wzruszenia. Anathema dyrygowała publicznością jak chciała - było miejsce zarówno na dynamikę i szał ("A Dying Wish", "Panic", "Judgement", cover Iron Maiden "Phantom Of The Opera"), innym razem trudno było powstrzymać łezkę mimowolnie napływającą do oczu ("One Last Goodbye", "Angelica"). Jakkolwiek nie brzmieliby Brytole, zawsze emanuje z nich nieopisane ciepło, zawsze zatapiają słuchacza w otchłani ekspresji i pasji. "You have a special place in our hearts, too" w ustach Vincenta nie brzmi ani sztucznie ani banalnie. Muzycy zburzyli bariery ochronne, obnażyli się w pełni przed publiką, pokazali najbardziej intymną stronę własnej osobowości ... Po występie wciąż w głowie kłębiło się niedowierzanie, że to już koniec (tylko 40 minut !!!), że przecież jeszcze pozostało tyle niedopowiedzianych spraw ... Odurzenie totalne, nie pozwalające na dłużej zabawić na koncercie VADERA. Zresztą na to nie pozwalała także perspektywa spotkania ze Samaelem ... Czy to nie ironia - zespół ma wpisane na grafiku hasło special guest, a gra tylko 40 minut ? Skandal !!! Przekleństwo !!! Niestety takie były fakty - fenomenalny OPETH dostał tak krótki wycinek czasu na tegorocznej Metalmanii. Rozczarowania nie krył także Mikael, było czuć, że chciał zaprezentować się polskiej publiczności w szerszym repertuarze. Szwedzi zagrali tyko cztery kawałki (a wiadomo, że nie należą one do najkrótszych) i tak naprawdę było to jedynie wprowadzenie do spektaklu, zaproszenie do uczty. Pomijając kwestie organizacyjne, koncert oczywiście bardzo interesujący - znowu można było się rozmarzyć, znowu w oku kręciła się łezka. Melancholia cudownie romansowała z agresją, Mikael potwierdził, że nie tylko na płytach jest fenomenalnym wokalistą. Choć główka się rwała do machania, trzeba było zachować umiar. W końcu już niedługo pojawić się miał mroczny obiekt pożądania ...
Tak naprawdę to po cichu liczyliśmy, że i tym razem SAXON się nie pojawi ... Trochę to złośliwe, ale nie będę kreować się na maniaka tego zespołu i przyznam, że nie odczułabym jego braku. Ale czas występu Anglików nie był czasem straconym - połowę występu spędziliśmy na korytarzu wciąż obgadując Anathemę i zbierając siły na ostateczne starcie. Do wnętrza wróciliśmy - jak się wydawało - pod koniec saxonowego maratonu - z ciekawości i po to, by zarezerwować sobie barierki na kolejny spektakl. No i przyznać trzeba, że ludzie bawili się rewelacyjnie, sam zespół zresztą miał z nimi świetny kontakt i grał naprawdę dobrze. Ale w umyśle pojawiła się już nieodwracalna wizja. Wizja dla której przebyliśmy tyle kilometrów ... Przyznam, że ostatnie chwile występu Saxona dłużyły mi się niemiłosiernie - po pierwsze dlatego, że wciąż okazywało się, że to jeszcze nie pożegnalny kawałek, a po drugie ... to już osobiste oczekiwanie na desperacko pożądany cel główny tegorocznej Metalmanii. Ale czym były te chwile w porównaniu z miazgą, jaką zaserwował Mroczny Mistrz ? Po wydłużonej instalacji (pamiętamy chyba dobrze nieszczęsny wypadek w 1997 roku), parę minut po północy w oparach dymu nareszcie pojawiła się czwórka nawiedzonych Szwajcarów. W tym momencie puścił ostatni hamulec, siły zbierane przez cały dzień nareszcie wypełzły z mrocznej świadomości. Żadnych kompromisów, żadnych ulg, żadnych barier ... No może poza tą, która dzieliła nas od Mrocznego Mistrza, choć napierający tłum z pewnością znalazłby nieodpartą rozkosz w obłąkanym demolowaniu wszelkich ograniczeń ... Już otwierający spektakl "Year Zero" zrównał "Spodek" z ziemią, dobił tych, którzy liczyli na kompromitację zespołu. SAMAEL postawił na nowatorstwo - "Passage" idealnie współgrał z "Eternalem", nie było mowy o powrocie do przedeksperymentalnej przeszłości (poza "Black Trip", nota bene przystosowanym do współczesnego oblicza grupy). Tradycjonaliści mogli poczuć się urażeni, ale nawet oni z obiektywnego punktu widzenia musieli uznać profesjonalizm i potęgę Szwajcarów. Samael zabrał tego wieczoru w iście mroczną podróż (no cóż, mieliśmy do czynienia z namacalną próbką black trip ;-) - ekran z kosmicznymi obrazami, opary dymu dolały oliwy do ognia. Xy pogrążony w narkotycznym chaosie romansował na przemian z klawiszami i z miniperkusją, Mas oczarowywał wdzięcznym tańcem, a Vorph jak zwykle w nieuleczalnym szale rzucał czar nawiedzonym, hipnotyzującym głosem (swoją drogą, nie przypominał w niczym tego potulnego, spokojnego Vorpha z konferencji ;-) Zresztą cały koncert był rodzajem hipnozy. Samael miażdżył, wprowadzał w stany odrętwienia, transu i totalnego zatracenia. Utwory, choć zabarwione elektroniką (a często przearanżowane) absolutnie nie tracą na sile. Przeciwnie - na scenie Mroczny Mistrz brzmi jeszcze bardziej szaleńczo, bardziej ciężko i przytłaczająco. Nie było czasu (ani okazji ;-) na wytchnienie - włosy same falowały, obłęd wsiąkał głęboko do świadomości, transowa aura paraliżowała resztki zdrowego rozsądku. I dlatego tak ciężko było wyrwać się z tego stanu, tak trudno powrócić do rzeczywistości. Po trzech bisach (wśród nich, zagrany zupełnie na koniec pojawił się wspomniany "Black Trip") Samael definitywnie pożegnał swych podwładnych. A poczucie transu nadal pozostawało ...

... I towarzyszyło nie tylko w drodze powrotnej podczas rozmów i snów. Nawet teraz, gdy wspominam to misterium wciąż pojawiają się dreszcze ... Bo można zarzucić Szwajcarom zdradę pierwotnych ideałów, można odrzucać wszelkie przejawy nowatorstwa w krainie ciężkich brzmień, ale nie można odmówić im profesjonalizmu. Na scenie uderzają z siłą bezbożnego pioruna, biczują dźwiękiem, wprowadzają w nieodwracalne stany hipnozy ... Kiedyś to, co działo się pod sceną Samaela nazwano chaosem końca wieku. Historia lubi się powtarzać, z tą tylko różnicą, że tym razem był to chaos początku wieku. Bardzo sugestywna metafora ... Metalmania 2003 nie rozczarowała. Przeciwnie - zaoferowano doborowe towarzystwo a cele główne potwierdziły swą potęgę. Zawieszono wysoko poprzeczkę - już teraz ciekawi mnie kolejna odsłona katowickiego święta. (Małgorzata Gołębiewska @ strefa.rockmetal.art.pl)
CD1

[VIDEO]
Codec: XVID = XVID Mpeg-4
Resolution: 576*336 (16:9)
Bitrate: 1124 kb/s
Frame Rate: 29.970 fps

[AUDIO]
Codec: AC3 DVM
Bitrate: 448 kb/s
Frequency Sample: 48000Hz

[RUNTIME] 01:01:29
[FILESIZE] 691 MB

CD2

[VIDEO]
Codec: XVID Mpeg-4
Resolution: 576*336 (16:9)
Bitrate: 1035 kb/s
Frame Rate: 29.970 fps

[AUDIO]
Codec: AC3 DVM
Bitrate: 448 kb/s
Frequency Sample: 48000Hz

[RUNTIME] 01:05:16
[FILESIZE] 692 MB

 English description

Poland’s Metal Mind Productions and Music Video Distributors have joined forces to bring one of Europe’s premiere heavy music festivals to DVD for a North American audience. This event, held in Poland each year since 1985, is called METALMANIA and hosts some of the world’s finest young metal talents combined with the veterans of the hard music industry. Like many European festivals, these shows have become a melting pot of various hard music styles including Gothic, Punk, Progressive, Power, Black & Death metal (with this year in particular focusing on those last two genres). I’ll tell you what—every year in the U.S. we get the same old Ozzfest with the same old roster of bands (how many times we possibly sit thru BLACK LABEL SOCIETY, SLIPNOT, and other alternative dreck), while Europe is home to some of the most mind-blowing musical festivals ever imagined (such as WACKEN, AARDSHOCK, DONNINGTON etc.). Little attention is paid by promoters or the press here, but that is beginning to change with the emergence of what I have coined, ‘the Festival Disc’. What constitutes a Festival Disc you ask? Basically, these all-day music festivals ranging from 6 to 12 hours are condensed and re-edited to showcase the best songs and performances of each band in the event. The end result is a DVD that gives the viewer and taste of what these bands and festivals are all about.

Anyway, let’s start at the beginning of the METALMANIA disc. The shows starts of with 2 songs from the generic Black Metal approach of LOST SOULS—sorry guys, old MORBID ANGEL can’t be touched, so pick a new influence. Next up is 2 songs from the Gothic Metal group, DELIGHT. This band has a young female singer, lots of keyboards, and is obviously influenced by THE GATHERING and NIGHTWISH. The band is good at what they do and the female vocalist is very talented. Unfortunately, they lack any stage presence and watching the young vocalist perform with the biggest set of braces ever seen on film makes you want to laugh out loud. Next up are 3 songs from ENTER CHAOS, a bogus death metal band with a female singer—er, grunter that surely won’t win any beauty pageants. Then we get another 3 songs from GOD DETHRONED (Fast Forward time). After so much Cookie-Monster grunting Death Metal, watching Metal Punk veterans THE EXPLOITED perform was a breath of fresh air, and you could tell the audience agreed with me through their 3 song set. However, the real surprise of the evening was ANATHEMA’s 3 songs, who really captured quite a bit of the audience’s attention, and the first band of the evening to exhibit both genuine songwriting ability and musical talent. I’m not a big fan of ANATHEMA (I don’t even have any of their albums), but up until this point they are clearly the high point of the show. And their note-for-note cover version of IRON MAIDEN’s Phantom of the Opera had the audience begging for more. VADER has the unenviable task of following ANATHEMA, but these Polish Death Metal veterans performed their 2 songs admirably in front of their home audience. The great OPETH come next performing their trademark song, Deliverance. OPETH shows all these cheesy meatball Death Metal band what its live to play with talent and conviction. Another highlight of the disc is British New Wave legends SAXON, performing an energetic version of their classic Princess of the Night. Speaking of cheese, SAMAEL closes the show with 3 songs with their keyboard dominated Death Metal that makes me want to throw up. Why these people got the headlining slot over great bands like SAXON, OPETH, & ANATHEMA, remains one the hidden mysterious of the Universe.
CD1

[VIDEO]
Codec: XVID = XVID Mpeg-4
Resolution: 576*336 (16:9)
Bitrate: 1124 kb/s
Frame Rate: 29.970 fps

[AUDIO]
Codec: AC3 DVM
Bitrate: 448 kb/s
Frequency Sample: 48000Hz

[RUNTIME] 01:01:29
[FILESIZE] 691 MB

CD2

[VIDEO]
Codec: XVID Mpeg-4
Resolution: 576*336 (16:9)
Bitrate: 1035 kb/s
Frame Rate: 29.970 fps

[AUDIO]
Codec: AC3 DVM
Bitrate: 448 kb/s
Frequency Sample: 48000Hz

[RUNTIME] 01:05:16
[FILESIZE] 692 MB

TRACKLIST:
LOST SOULS - Eastern Aculiim Miser
LOST SOULS - Delight
DELIGHT - The Fairy Tale
DELIGHT- Stained Glass
ENTER CHAOS - Industrial Diseases
ENTER CHAOS - And the Angels Sing
ENTER CHAOS - Lost in Ecstasy
GOD DETHRONED - Poison Apple
GOD DETHRONED - Art of Immolation
GOD DETHRONED - Boiling Blood
MARDUK - Azrael
MARDUK - Of This Fire
MARDUK - Fistfucking
THE EXPLOITED - Fuck the System
THE EXPLOITED - Beat the Bastards
THE EXPLOITED - Sex & Violence
ANATHEMA - Release
ANATHEMA - Phantom of the Opera
ANATHEMA - A Dying Wish
VADER - Carnal
VADER - Silent Empire
OPETH - Deliverance
SAXON - Princess of the Night
SAMAEL - SuperKarma
SAMAEL - One Who Came Before
SAMAEL - Black Trip